HISTORIA PEWNEJ ZNAJOMOŚCI


Początki mojej przygody z Atari należy datować na rok 1985/6. Ponieważ od tego czasu sporo wody już upłynęło, więc moich wspomnień nie należy traktować jak podręcznika do historii, ale raczej jak mieszankę faktów i fikcji. Oczywiście zarys ogólny będzie raczej zgodny z rzeczywistością.

Czas do wspomnianej wyżej daty granicznej upłynął mi spokojnie podczas nauki w Szkole Podstawowej nr 18 w Sosnowcu (młodszych czytelników informuję, że w tamtych czasach szkoła podstawowa była ośmioklasowa) i raczej nie miał nic wspólnego z komputerami, nie mówiąc już o Atari, a tym samym nie będę się rozpisywał na ten temat.

Pod koniec tego okresu, zaczęto coraz głośniej i częściej mówić o mikrokomputerach. W telewizji zaczęły się ukazywać programy poświęcone nowej technice. Na kolejne odcinki kultowej już Sondy i dużo młodszego Spektrum czekało się z wypiekami na twarzy. Również wszelkie czasopisma związane w jakikolwiek sposób z techniką, zaczęły coraz częściej i śmielej publikować artykuły dotyczące techniki mikrokomputerowej. Pamiętam z tamtych czasów kurs języka BASIC w Młodym Techniku oraz dodatek (kilka środkowych stron) w Przeglądzie Technicznym szumnie zatytułowany "Przegląd Komputer". Biegałem wtedy po wszystkich kioskach Ruchu w całym mieście, żeby kupić najnowsze numery tych magazynów.

Początek nowej ery - Ery Informatycznej miał miejsce w chwili, gdy rozpocząłem naukę w sosnowieckim "elektroniku". Mogłem wtedy zobaczyć z daleka prawdziwe ZX Spectrum 48K (jedna sztuka) oraz kilka Meritum I (albo II - pamięć już nie ta) oraz MSX Spectravideo (tylko z daleka). Pamiętam, że obok Meritum stała skrzyneczka wielkości 1/3 klawiatury, wzorniczo dopasowana do samego komputera z taką charakterystyczną krateczką. Większość z nas myślała, że w tej skrzyneczce jest głośnik, a to był... tylko zasilacz. Ale ogólnie to nie mogę narzekać. Nie było źle, nie powiem - w czasie całego okresu nauki w tej szkole, oprócz oglądania, pozwolono nam nawet jeden czy dwa razy uruchomić sprzęt. Miałem wtedy okazję dotknąć historii polskiej informatyki - mikrokomputera Meritum i napisać prawdziwy program:

                      10 PRINT "ARKADIUSZ LUBASZKA"
                      20 GOTO 10

W tym samym mniej więcej czasie, moi szkolni koledzy weszli w posiadanie maszyn takich jak Sinclair ZX Spectrum+ (Jarek), Atari 800XL (Igor) i Atari 65XE (Wojtek). Od tego momentu życie zaczęło nabierać tempa...

Wróćmy jeszcze na chwilę do roku 1985. Jak już wspomniałem zaczęły pojawiać się różne artykuły w już istniejących magazynach, ale w końcu przyszedł czas na samodzielne tytuły poświęcone mikrokomputerom. Pierwszy wystartował Bajtek, który ukazał się we wrześniu '85. Był to - jak możemy wyczytać w stopce redakcyjnej - dodatek specjalny "Odrodzenia" i "Sztandaru Młodych". Cienki gazetowy papier, czarno-niebieski mało czytelny druk - zwyczajnie skazany na... sukces! Pierwszy numer rozszedł się jak świeże bułeczki. Nikt nie czepiał się tego, że kiepski papier rozchodzi się w rękach, a druk jest tak niewyraźny, że czasami trudno cokolwiek odczytać.

Jako drugi - 29.01.1986 r. pojawił się IKS, który był z kolei dodatkiem "Żołnierza Wolności". Od Bajtka różnił się tym, że zawierał kolorowe zdjęcia. Papier również gazetowy. Poszczególne strony, których było tylko 15 (Bajtek liczył aż 32) nawet nie były niczym zszyte. Nieco później, bo w kwietniu 1986 r. z wielką pompą ruszył Komputer. Pierwszy numer i pierwsza wpadka. Na okładce widnieje napis "Popularny Miesięcznik Informacyjny". W stopce redakcyjnej wewnątrz numeru jest już poprawnie napisane "Popularny Miesięcznik Informatyczny". Komputer wydany został już na znacznie lepszej jakości papierze i miał aż 47 stron. To było coś! W tym samym jeszcze roku pojawia się Mikroklan. Najlepiej wydany, bo na papierze kredowym i najdroższy z całej czwórki. To właśnie cena stanowiła barierę zaporową dla mnie i niestety nie mogłem sobie pozwolić na jego zakup. Dopiero po latach, u kolegi, wypatrzyłem kilka numerów i udało mi się wytargować Zeszyt nr 2, który zawierał na kilku stronach opis Atari 800XL.

Późniejsze lata przyniosły nam bardziej wyraźny podział na poszczególne marki. Zaczęto wtedy wydawać czasopisma poświęcone konkretnym komputerom. Użytkownicy Atari doczekali się takich tytułów jak: Tajemnice Atari - pierwszy numer to tylko 8 stron (!), Moje Atari - oficjalny odłam Bajtka, który powstał po sukcesie numerów specjalnych "Bajtek - Tylko o Atari". Świat Atari - bajecznie kolorowe pismo ukierunkowane raczej na gry oraz Atari Magazyn - następca Mojego Atari.

Wspominam o tym wszystkim, ponieważ to wtedy dowiedziałem się, że mikrokomputery, to nie jakieś tam mikrokomputery, ale mikrokomputery to konkretny sprzęt: Meritum, ZX Spectrum, Atari, Commodore, Apple czy później Amstrad, Amiga i w końcu IBM. Już wtedy, nigdy nie widząc żadnego komputera na własne oczy, zacząłem uczyć się programować. Oczywiście był to BASIC, którego kurs pojawił się w Młodym Techniku. Za żadne skarby nie mogłem pojąć, co to jest zmienna i dlaczego A=A+1. Przecież to bez sensu. Dopiero studiując kurs z innego magazynu, napisany dużo prościej i bardziej po ludzku, udało mi się zrozumieć, co to jest ta zmienna i wreszcie dowiedziałem się, co oznacza LET A=A+1. Teraz to może się wydawać śmieszne, ale wtedy bez komputera, wyposażony tylko w kartkę i długopis miałem trochę jakby pod górkę. Żadnego wsparcia u innych osób. Tylko ja i te dziwne, niezrozumiałe instrukcje... Opłaciło się! Bardzo szybko okazało się, że jako jeden z niewielu w gronie moich znajomych i kolegów ze szkoły potrafię coś więcej niż wczytać kolejną grę. Potrafię programować! A wszystko to zawdzięczałem wyżej wymienionym tytułom.

W tym czasie powstały moje pierwsze programy. Spadające z góry litery, odbijający się od brzegów ekranu jakiś znak - to moje hity z tamtych lat. Wszystkie działały mi na... papierze. Niestety po wprowadzeniu instrukcji do komputera podobno okazywało się, że niekoniecznie jest tak, jak być powinno. Napisałem "podobno" ponieważ nigdy sam tego nie robiłem. Zajmowali się tym koledzy, którzy byli szczęśliwymi posiadaczami komputerów. Do tej pory uważam, że pewnie coś źle wpisali, bo to przecież niemożliwe, żeby moje programy nie działały.

Kiedy zostałem zaproszony przez kolegę z klasy do jego domu, bo właśnie kupił komputer, byłem wniebowzięty. Wtedy po raz pierwszy mogłem dotknąć... Atari. To była miłość od pierwszego wejrzenia! Od tej chwili Atari 65XE stało się moim marzeniem. No, żeby nie było niedomówień - moim marzeniem było posiadanie własnego Atari, a nie tego od kolegi.

Coraz częściej i dłużej przesiadywałem u niego i wspólnie wklepywaliśmy programy, które w pocie czoła pisałem przez cały tydzień w domu. Samo wprowadzanie zajmowało tyle czasu, że później już nie bardzo starczało go na poprawki i modyfikacje, ponieważ zaczynali zjeżdżać się pozostali koledzy i rozpoczynaliśmy maraton gier. W związku z czym mój program musiał działać od pierwszego RUN'a. Jeśli nie działał, to tylko pisałem sobie, co jest nie tak, a czas na poprawki miałem w domu. Musiałem czekać do kolejnej soboty, aby wcześnie rano jechać na drugi koniec miasta i znów spróbować uruchomić program zanim zjadą się pozostali. Męczyliśmy wtedy joysticki w Moon Patrol (jest ktoś, kto nie poderwał nóg przy przeskakiwaniu przez miny?), Preliminary Monty, Super Cobra i w dziesiątkach, jak nie setkach innych znakomitych gier.

Piękne czasy! Kto tego nie przeżył, ten nigdy nie zrozumie dlaczego z Atari pozostaje się do końca życia.

Programy, które zachowały się z tego okresu do dnia dzisiejszego, to Pająki i Przekładanka. Proste gry w Basicu, ale wtedy byłem bardzo dumny, że coś takiego stworzyłem.

 

Pająki (rok 1988) - najstarsza z moich gier, które ocalały. Możliwość gry z komputerem lub prawdziwym przeciwnikiem, częściowo zmieniony zestaw znaków. Prawdziwy przebój ;)

 

 

 

 

 

Przekładanka (rok 1988). Tu nie ma fajerwerków graficznych, jakie były w Pająkach, ale program jest dużo bardziej skomplikowany. To było prawdziwe wyzwanie dla moich młodych wówczas szarych komórek. Po napisaniu tej gry, przeglądając później listing stwierdziłem, że nigdy w życiu nie chciałbym pisać po raz drugi takiego programu!

 

 

Obie gry powstały dzięki uprzejmości Wojtka Olesika i Igora Orlińskiego, którzy udostępnili mi wtedy swój sprzęt i poświęcili mnóstwo swojego czasu, który mogli przecież spędzić na rozwalaniu wrednych kosmitów. Dziękuję Wam! Jeśli czytacie te słowa, to dajcie znać. Chętnie spotkam się i jak za dawnych dobrych czasów wczytamy sobie jakąś grę...

Ponieważ długo i uporczywie tłumaczyłem rodzicom, jakie to zalety wynikają z posiadania własnego komputera, więc w końcu skapitulowali i pewnego dnia, a był to Dzień Dziecka, czyli 1.06.1988 r. (mój ostatni Dzień Dziecka!) - oświadczyli, że pożyczyli pieniądze od znajomego i kupią mi ten komputer. Radość była wielka! W tym samym dniu wybraliśmy się do Katowic, gdzie był Pewex w którym można było zakupić Atari. Stać nas było tylko na sam komputer, ale co tam - to nie miało znaczenia, że nie będę mógł wgrywać gier. Ważne było, że będę mógł uruchamiać swoje programy! Oczywiście przed wejściem do Pewexu udaliśmy się do tajemniczego gościa, który stał w bramie obok sklepu i najpierw u niego zakupiliśmy bony towarowe o wartości 125$ (coś ok. 126 tys. ówczesnych złotych), które to można było później wymienić w Pewexie na Atari. Po chwili spędzonej w sklepie (jak zwykle tłum ludzi) wyszedłem z niego niosąc moje własne Atari 65XE. Tu, moi drodzy czytelnicy, muszę przerwać, bo łezka mi się w oku zakręciła... gdzie te chusteczki!

Po powrocie do domu od razu zabrałem się za wstukiwanie moich programów, które miałem utrwalone na pamięci zewnętrznej, czyli kartkach papieru. Długo jednak tak nie dałem rady. Na szczęście, okazało się, że jeden z kolegów może mi pożyczyć magnetofon. Sam miał coś innego do roboty, a w ogóle to przecież zaczęły się wakacje i miał w planach wyjazd. Skorzystałem z okazji i przez pewien czas użytkowałem jego XC11. Tym razem już nic mnie nie powstrzymywało od napisania kilku nowych gier.

Arkadia (22.06.1988r.) - prosta gra zręcznościowa. Śmigłowcem ratujemy ludzi z zagrożonej zniszczeniem planety, zabierając ich z budynków i transportując na statek kosmiczny. Wygląda na to, że jest to pierwsza gra jaką napisałem na swoim własnym komputerze. Arkadia jest również znaczącym programem w moim dorobku, gdyż po raz pierwszy oficjalnie pojawia się tu nazwa "ArStudio", później zmieniona w "ArFilm Studio Ltd." Pod skrzydłami ArStudia pojawiło się jeszcze kilka gier, natomiast - o ile dobrze pamiętam - tylko dwie gry ukazały się z logiem ArFilm Studio Ltd. Niestety do dnia dzisiejszego jedna z tych gier spoczywa na taśmie zapisanej w Turbo Blizzardzie (o nim samym będzie trochę później) i nie mogę jej odtworzyć ze względu na niedziałający już magnetofon z tym systemem. Poza tym, nawet gdyby się to udało zrobić, to nie będzie możliwe wierne przeniesienie całej gry do pliku CAS lub ATR, gdyż program ten wykorzystywał nietypową właściwość magnetofonu Atari, tj. zapis foniczny. Nie było to jeszcze to, co wyróżnia system Atari od wszystkich innych systemów - zapis ścieżki fonicznej równolegle do zapisu z danymi. Taki "cud" widziałem, a raczej słyszałem tylko raz - podczas wczytywania oryginalnej wersji programu Polskie Logo, gdzie w czasie ładowania odtwarzana była muzyka z taśmy. W moim przypadku, aż tak rewolucyjnie nie było. Ta tajemnicza gra miała tytuł "Błędne Wojny" i była grą edukacyjną. Po wgraniu czołówki, program startował wyświetlając duży napis z nazwą gry, uruchamiając jednocześnie silnik w magnetofonie, co z kolei powodowało odtwarzanie muzyki nagranej na taśmie. W tym samym czasie na ekranie pokazywane były informacje wprowadzające do gry. Gdy cały tekst już przeminął oraz muzyka się skończyła, następował dalszy odczyt, tym razem już właściwej gry. Przypomina komuś to coś? Jakiś może film? Dodam tylko, że muzyka też była z tego filmu. No i ten tytuł taki znajomy... Aż się chce powiedzieć: "Niech MOS będzie z Wami!". Sama gra polegała na strzelaniu do wyrazów pojawiających się na ekranie. Wyrazy te, w ortograficznie niepewnych miejscach, miały znak zapytania. Należało w odpowiednim czasie dokonać prawidłowego wyboru i strzelić. Na ekranie mieliśmy widoczną konsolę naszego statku kosmicznego, a całość przypominała trochę (może nawet bardzo trochę) ekran z gry The Last Starfighter lub Rescue on Fractalus!

Pozwoliłem sobie na dokładniejszy opis tej gry, ponieważ już chyba nigdy jej nie zobaczymy. Chociaż "nigdy nie mów nigdy"...

Wróćmy jednak do meritum sprawy. Z pomocą pożyczonego magnetofonu powstało jeszcze kilka gier, a tuż po wakacjach otrzymałem ponowny meldunek od rodziców. Brzmiał on mniej więcej tak: "uzbieraliśmy znowu trochę pieniędzy - możesz kupić magnetofon". Ładne mi trochę! Ceny w Peweksie przez te 2 miesiące nic się nie zmieniły - cena Atari 65XE wynosiła 125$, a magnetofonu XC12 48$. Natomiast inflacja tak dała we znaki, że za sam magnetofon zapłaciliśmy prawie tyle samo, co za komputer dwa miesiące wcześniej. Jak mnie pamięć nie myli, to magnetofon kosztował nas ok. 100 tys. złotych. Tak wysoko wtedy podskoczył kurs $. Ponoć inflacja w roku 1988 wyniosła 60,2%. To i tak nieźle, bo doszukałem się w jakichś zestawieniach, że w roku 1990 osiągnęła, bagatela - 585,8% (słownie: pięćset osiemdziesiąt pięć koma osiem procenta). Bez komentarza.

Magnetofon ułatwił mi życie. Mogłem już wszystkie moje wypociny składować sobie na kasetach. Głowę w tym czasie miałem pełną pomysłów, które starałem się po kolei realizować. Co 2-3 tygodnie powstawał nowy program. Równocześnie zaopatrywałem się w kasety z grami. Najczęściej kopiowałem je od kolegów, ale również kupowałem na giełdzie komputerowej. Okres ten był okresem bardzo intensywnego korzystania z komputera. Nie istniałem wtedy dla rodziny. Byłem tylko ja i moje Atari. Wszystkie wolne chwile spędzałem przy klawiaturze, a może nawet bardziej przy joystick'u (kiedyś tak właśnie pisało się nazwę dżojstika).

Dość szybko zestaw powiększył się o monitor Neptun. Piękny zielony obraz przyciągał wszystkich w domu. Obraz był dużo ładniejszy i ostrzejszy od tego, który emitował czarno-biały telewizor. Gry nabrały nowego posmaku i znów trzeba było pograć we wszystkie po kolei, aby ocenić czy ładnie wyglądają w odcieniach zieleni.

Pod koniec roku 1988 (ach, co to był za rok!) wpadł mi do głowy pomysł zmiany nazwy na inną. Od tego momentu mamy ArSoft CORPORATION. Oprócz samej nazwy było też logo, które powstało w kilku bardzo różnych wariantach. Znacznie później przyjąłem jedną z tych wersji za politycznie poprawną i logo zostało praktycznie bez zmian do dnia dzisiejszego. Jednak logo w moich programach występuje dość rzadko, a to z tej prostej przyczyny, iż... nie potrafiłem narysować go na Atari...

Tak się złożyło, że wszystkie rozpoczęte gry miały już zakodowaną nazwę "ArStudio" (ew. "ArStudio Ltd.") i nie chciałem tego już zmieniać. W związku z czym, pierwszą grą, która powstała w nowej wytwórni była gra "Smok". Pojawiła się ona na początku 1989 roku. Gra była przeznaczona dla jednego lub dwóch graczy. Można było wybrać poziomu trudności. Posiadała listę najlepszych graczy. Kolorową grafikę. Okno gry wykorzystywało dwa różne tryby. W polu gry jest ruchomy element utrudniający utrzymanie się przy życiu. Wszystkie skomplikowane dla mnie - jak na tamte czasy - pomysły udało się zrealizować i umieścić w tej grze. Smok to kamień milowy w moich programach. Do dziś wspominam pisanie tej gry z sentymentem i od czasu do czasu pozwolę sobie upolować kilka pajączków. Gra ta również zasługuje na uwagę ze względu na to, iż jest jedną z pierwszych (jeśli nie pierwszą) napisanych już nie w Atari Basic, lecz w Turbo-Basic XL. Basic ten z racji tego, że jest dużo szybszy od standardowej wersji tego języka, pozwolił mi na dużo więcej ruchu na ekranie. Gra przez to jest bardziej dynamiczna i wciągająca.

Na koniec opowieści o Smoku dodam tylko, że kiedyś odwiedził mnie kolega z którym postanowiliśmy pograć sobie chwilkę. Po kilku godzinach oraz mniej lub bardziej znanych tytułach uruchomiłem Smoka. Po pewnym czasie powiedział (kolega, nie smok) mieszanym tonem: "ale... to chyba nie ty pisałeś". To był największy komplement, jaki wtedy mogłem usłyszeć.

Bardzo szybko okazało się, że magnetofon to fajna sprawa, ale szybkość z jaką wczytuje dane, to masakra. Dość, że wolno, to jeszcze na wszelki wypadek podczas wczytywania należało wyjść z pokoju i przeczekać ten okres w absolutnej ciszy. Nigdy nie było wiadomo z jakiego powodu pojawiał się komunikat "BOOT ERROR".

Na giełdzie komputerowej, którą odwiedzałem już od jakiegoś czasu wszystkie programy dostępne były na kasetach nagranych w systemie turbo. Kupując jakąś grę i chcąc mieć ją nagraną w trybie "normal", należało uzbroić się w cierpliwość, ponieważ czas oczekiwania na nagranie to równy... tydzień, natomiast zamówienie w turbo realizowane było od ręki! Jako ciekawostkę podam, że wtedy na giełdę jeździło się z własnym magnetofonem, aby za jego pomocą nagrać zakupioną grę. Eliminowało to możliwość błędnego odczytu w domu praktycznie do zera. Miałem wtedy poważny dylemat - albo będę kupował gotowe zestawy gier na kasetach (drogo i większość gier się powtarza), albo będę czekał tydzień na realizację zamówienia (kto by czekał tydzień?), albo zamontuję w moim magnetofonie system turbo. Wybrałem ostatni wariant. Zawiozłem magnetofon do speca, który za jedyne 40 tys. złotych wmontował mi do mojego kochanego CX12 jakiś układ, dołożył kasetę z kilkoma programami oraz instrukcję obsługi systemu Turbo Blizzard. Wybór padł na ten system dlatego, że innego zwyczajnie nie było. Jak się później okazało, był to najlepiej opracowany i najszybszy system przyspieszający współpracę Atari z magnetofonem. Prędkość transmisji danych z i do magnetofonu wynosiła 6000 bodów (bitów na sekundę) przy 600 w standardowej transmisji. Toż to dziesięć razy szybciej! Mało tego - ilość błędów odczytu i zapisu spadła praktycznie do zera! Błędy występowały sporadycznie i to przy naprawdę zniszczonych kasetach. Mankamentem było to, iż przed wczytaniem programu (gry) zapisanej w tym trybie, należało najpierw wczytać krótki loader zapisany w prędkości standardowej. Zakup cartridge'a (obecnie piszemy kartridż) z wbudowaną obsługą systemu Turbo Blizzard wyeliminował i ten problem. System sprawdził się nie tylko przy wczytywaniu gier, ale również i może przede wszystkim przy pracy z programami użytkowymi. Zaryzykowałbym twierdzenie, że Turbo Blizzard był na tyle doskonałym systemem, że z magnetofonem pracowało się prawie jak ze stacją dysków. Oczywiście to prawie - jak się później okazało - robiło wielką różnicę, ale na tym etapie, komfort pracy bardzo znacząco się podniósł.

Minęło kilka lat w ciągu których powstało sporo nowych moich programów. W międzyczasie skończyłem szkołę. Zacząłem pracować. Ustrój w kraju nam się trochę zmienił. Wprowadzono wymienialność złotówki. Rynek się otworzył. Sklepy Pewex straciły rację bytu. Jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać małe, prywatne sklepiki oferujące wszystko, co się chciało. Była to już epoka komputerów 16-bitowych. Królowała wtedy Amiga, którą można było kupić w przysłowiowym sklepie za rogiem, czyli wszędzie. Świat komputerów 8-bitowych zszedł trochę na bok. Nie przypominam sobie, żeby można było wtedy kupić Atari, ale akcesoriów i osprzętu do niego było zatrzęsienie. Rok 1992 był rokiem w którym już za własne, przez siebie zarobione pieniądze zakupiłem stację dysków Atari XF551. Wystarczyło wejść do jednego ze sklepów komputerowych i za jedyne 2,5 miliona (!) złotych zostawało się posiadaczem stacji. Oj, przyszło mi żyć w bardzo ciekawych czasach...

Co ciekawe - w komplecie ze stacją była dyskietka z DOS XE 1.00 (nowy DOS firmowany przez Atari, który potrafił rozpoznawać wszystkie tryby pracy nowej stacji), ale instrukcja (tylko angielska - wersji polskiej nie było) opisywała pracę stacji wraz ze starym DOS 2.5. No cóż, taka mała nieścisłość.

Podłączenie stacji dysków do komputera, to jak podłączenie telewizora do sieci kablowej. Kto raz spróbuje, ten nigdy (z własnej woli) z tego nie zrezygnuje! I tak też było ze mną. Stacja to genialny wynalazek i w przypadku Atari warta jest każdych pieniędzy.

Na początku zacząłem przenosić po kolei wszystkie moje programy na dyskietki. Niestety okazało się, że różnica w sposobie obsługi wczytywania z taśmy i dyskietki jest na tyle duża, iż nie wszystkie programy będę mógł przenieść. Duża część moich gier, a praktycznie wszystkie wieloblokowe, czyli takie, które doczytują coś w trakcie pracy wymaga delikatnych zmian w samym kodzie. Najczęściej wystarczyło zmienić nazwę urządzenia z "C:" lub w przypadku programów napisanych już pod kątem pracy z systemem Turbo Blizzard - "T2:nazwa" na akceptowane przez stację "D:nazwa". Zabieg w zasadzie prosty, ale niestety w części programów nie do zrealizowania. Powód? Banalny i głupi! Otóż, część moich programów zabezpieczyłem przed listowaniem. Uruchamiać i kopiować dało się je bez problemu, ale nie można było ich edytować, a tylko w ten sposób mogłem wprowadzić niezbędne do pracy ze stacją dysków poprawki. Nic, tylko siąść i płakać! Inny problem ujawnił się w przypadku programów, które korzystały z pamięci zarezerwowanej dla DOS-a. Przy pracy z magnetofonem nie miało to znaczenia. Przy pracy ze stacją - ogromne. I tak właśnie wiele z moich gier i programów użytkowych na wieki pozostało na taśmach... Mówi się trudno i żyje się dalej. Postanowiłem nie zajmować się starociami, ale zabrać się za nowe gry, które będą już poprawnie współpracować z nowym nabytkiem.

Z nowych programów, które zaistniały już tylko na dyskietce warto zwrócić uwagę na Koło Fortuny. Program powstał na fali popularnego teleturnieju pod tym samym tytułem. Ale nie to wyróżniało go spośród innych. Niespełna rok po zakupie stacji dysków mogłem sobie pozwolić na kupno jeszcze innego urządzenia. Urządzeniem tym była drukarka igłowa Star LC20 PL. Było to 23.03.1993 r., a cena zakupu drukarki wyniosła 3,2 miliona złotych. Do pracy z Atari "zmuszał" ją interfejs Centronics MicroPrint firmy Supra Corp., który również stał się moją własnością (nie pamiętam ile kosztował - nie zachowały się żadne dokumenty). Wracając do Koła Fortuny, to nowością w moich programach była oczywiście... drukowana instrukcja obsługi.

 

 

 

 

 

 

 

 

Rok 1993 pod względem programistycznym nie był zbyt owocnym rokiem. Na początku lata upomniała się o mnie po raz ostatni i tym razem skuteczny armia. No cóż, Atari powędrowało do szafy, a ja założyłem mundur i biegałem z karabinem. Nie było źle. W strzelaniu miałem przecież już niezły trening, Gorfa przechodziłem na jednym życiu!

 

Coś w tym chyba było, ponieważ strzelanie wychodziło mi całkiem dobrze.

Pomimo, że w Siłach Zbrojnych RP spędziłem 18 długich miesięcy, to z Atari nie rozstałem się nawet na jeden dzień. Dzięki czasopismom, które wtedy ukazywały się, choć było ich coraz mniej, byłem praktycznie cały czas na bieżąco z nowościami. Niestety, siłą rzeczy, w tym okresie nie powstał żaden mój nowy program...

W końcu nadszedł Styczeń 1995 roku, kiedy pożegnałem się z kolegami i wróciłem do Atari... i oczywiście rodziny.

 

Okres ten zbiegł się z wprowadzeniem denominacji złotego i tak od 1.01.1995 r. obowiązywały nowe monety, nowe banknoty i nowe ceny. Trochę było z tym śmiechu, bo trudno było się przestawić na nowy sposób liczenia. Z 10 000 starych złotych zrobił się tylko 1 mały nowy złoty. A nic nie warte 50 zł. zostało zdegradowane do równie nic nie wartego pół grosza!

Powrót do rzeczywistości jednak nie był zbyt wesoły. O Atari nikt już nie pamiętał. W domach coraz częściej zaczęły gościć komputery klasy PC. System operacyjny Microsoft Windows '95, którego premiera odbyła się 24.08.1995 r. rozpoczął nowy etap w historii komputerów (poprzednie systemy Microsoftu z Windows 3.11 włącznie, to były tylko przymiarki i test przed opanowaniem świata). Od tej pory zostaliśmy skazani na przycisk "Start" oraz "Ctrl+Alt+Delete".

Prawi i odważni użytkownicy Atari zostali podstępnie zwabieni na ciemną stronę mocy i tylko nielicznym udało się zbiec i ukryć w odległych zakamarkach galaktyki. W samotności nadal tworzyli oni programy na swoje 8-bitowe maszyny...

Do nich należałem również ja! Po długiej przerwie powstał nowy program - CMC Player.

 

Od poprzednich programów wyróżniała go ładna, drukowana okładka dyskietki. CMC Player umożliwiał odczyt i odtwarzanie plików muzycznych zapisanych na dyskietce za pomocą świetnego programu Chaos Music Composer. Wszystko trochę na wzór odtwarzacza CD, którego w tym czasie jeszcze nie miałem.

 

 

 

Jak już wspomniałem, Atari coraz bardziej odchodziło w zapomnienie. Jedynie na giełdach komputerowych można było jeszcze kupić sprzęt i oprogramowanie, choć liczbę stoisk z Atari można było policzyć na palcach jednej ręki i raczej należałoby nazwać to posezonową wyprzedażą, niż normalną ofertą. Podczas jednej z takich wizyt natknąłem się na najmłodsze dziecko spod znaku góry Fuji - Atari XE System. Wcześniej wiele czytałem o tym systemie, który był w pół konsolą do gier, a w pół komputerem. Sprzęt był przebudowanym modelem 65XE, więc raczej nie wzbudzał podziwu. Do czasu! Kiedy ujrzałem go na własne oczy i zobaczyłem skrzyneczkę z dużym napisem Atari i odłączaną klawiaturę na kablu - szczęka mi opadła. Cena nie grała roli. Sprzęt musiał być mój. Wraz z komputerem przybyła jeszcze jedna nowa zabawka - pistolet świetlny XG-1. Fajna sprawa z tym pistoletem, choć w dzisiejszych czasach, w dobie telewizorów LCD, niestety jest to bezużyteczny gadżet (działa tylko z klasycznym kineskopem).

Moje wysłużone Atari 65XE powędrowało do pudełka, a jego miejsce zajęła konsola Atari XE System. Jako ciekawostkę dodam, że na obudowie konsoli wyraźnie jest napisane "XE System", a nie "XE Game System". Wszędzie spotykam się z oznaczeniem XEGS, ale skąd wzięło się to "G"?

Konsola do dnia dzisiejszego służy mi wiernie, choć w ostatnim czasie ustępuje miejsca... ArTARI. Wracając do pistoletu - w zestawie miałem tylko jedną grę, która wykorzystywała możliwość postrzelania sobie w telewizor. Trochę mało.

Pomyślałem, że powinienem stworzyć coś nowego, co pozwoli mi zabawić się na całego z pistoletem. I tak powstała gra Pająki II. Uważni czytelnicy z pewnością pamiętają tytuł pierwszej tu zaprezentowanej przeze mnie gry - stąd ta dwójka. Choć Pająki II są zdecydowanie bliższe grze Inwazja niż wspomnianej na początku grze Pająki.

Po udanej próbie z obsługą pistoletu w grze Pająki II, postanowiłem napisać kolejną, gdzie tym razem, strzelać należało do... ludzi. Robocza nazwa tej gry brzmiała "Rzeźnik". Niestety gra nigdy nie została ukończona. Takich zrywów, trochę mniej lub bardziej zaawansowanych, było znacznie więcej, ale chyba nie warto o nich wspominać.

Kolejne lata przyniosły kilka nowych programów. Niestety praca, a przede wszystkim nowe obowiązki wynikające z założenia rodziny oderwały mnie od Atari. Jednak nie trwało to długo. Jak się okazuje bez Atari nie da się żyć! Przyszedł czas, że postanowiłem stworzyć grę, która byłaby uwieńczeniem moich umiejętności programistycznych. Czy plan się powiódł? Hektora napisałem bez większego wysiłku. Powstał na bazie pomysłu gry Pole Minowe II. Teraz wydaje mi się, że była to dość prosta do zaprogramowania gra.

Hektor, to ładnie wykonana, kolorowa, wieloplanszowa gra, która została tak stworzona, aby w przyszłości można było na jej bazie wykonywać kolejne, nowe misje. Program w pewnym momencie żąda wprowadzenia dyskietki z procedurami misji ratunkowej - to właśnie tu mamy możliwość uruchomienia nowych misji. Wczytywana jest mapa całej planety, plany poszczególnych sektorów oraz plik z grafiką definiującą wygląd wszystkich elementów. Tym samym nowe misje, to nie tylko nowy układ plansz, ale również ich ilość, rozmieszczenie, jak również wygląd! Nowa misja może całkowicie zmienić wygląd naszego robota badawczego! Zrobiłem to wszystko z myślą o późniejszym wydaniu nowych etapów. Skończyło się na standardowej wersji... Jednak cały czas istnieje możliwość rozbudowy.

Z Hektorem związana jest jeszcze jedna ciekawa historia. Otóż gra ta, jakimś cudem wymknęła mi się spod kontroli i zaistniała swoim własnym życiem. Kiedy Internet zapukał również do moich drzwi, zacząłem przeszukiwać jego zasoby i natrafiłem na pewną, bardzo mało znaną grę o dziwnie znajomo brzmiącym tytule "Hektor". Po ściągnięciu i uruchomieniu okazało się, że to mój Hektor! Długo zastanawiałem się, skąd tam moja gra mogła się wziąć? Po odrzuceniu kilku bardziej lub mniej wiarygodnych hipotez, została jedna - najbardziej prawdopodobna i przyjęta przeze mnie za oficjalną. Sprawcą tej, jakby nie było, miłej niespodzianki był Vasco, któremu kiedyś wysłałem dyskietki, aby otrzymać na nich najnowszy numer (bodajże 6) magazynu SyZyGy. Głupio mi było wysyłać czyste dyskietki, więc nagrałem na nich moją, najnowszą wtedy i najlepszą grę - Hektora oraz mój świetny (tak mi się wtedy wydawało... zresztą teraz też tak uważam) program do edycji znaków - SupGen 2000. Pocztą otrzymałem z powrotem moje dyskietki z nagranym zinem. O zgrozo - dyskietki nagrano w trybie dwustronnym 180KB (obracając dyskietkę), zamiast od razu w gęstości 360KB (bez obracania). Jako posiadacz stacji XF551, która wykorzystuje otwór indeksowy, niestety nie mogłem odczytać drugiej strony! Jedynym rozwiązaniem było rozpruć kopertę dyskietki i przełożyć krążek magnetyczny na drugą stronę. Po takim zabiegu zgrałem pliki na nowo i dopiero wtedy mogłem w pełni docenić pracę twórców magazynu. Witryna na której odkryłem Hektora wkrótce straciła się gdzieś w otchłani sieci. Prawdopodobnie została przekształcona w serwis Atari8.info, ale głowy za to nie dam. Natomiast sama gra przetrwała i znalazłem ją później na stronie Fandala. Pozwoliłem sobie wtedy wysłać mu e-maila z innymi moimi programami. Wkrótce kolejne moje gry zaczęły pojawiać się na jego stronie.

Wreszcie doczekałem się czasów, kiedy moje gry były dostępne dla każdego, kto tylko miał ochotę je uruchomić. Z tego miejsca chciałem Fandalowi - za to wszystko, co zrobił - serdecznie podziękować.

Jednak prawdziwa rewolucja dopiero miała nadejść!

Pewnego razu trafiłem na stronę AtariOnline.pl. Pierwsze, co zrobiłem to sprawdziłem katalog pod literką "H". Niestety Hektora tam nie znalazłem. Tak przy okazji dodam, że do dzisiaj mam wrażenie, że wygląd samego katalogu przypomina mi dokładnie stronę na której po raz pierwszy znalazłem Hektora. No, ale tu go nie było. Szkoda, bo jak by nie było, to strona w naszym ojczystym języku. Po co moje programy mają tułać się po świecie, skoro istnieje polski serwis w którym mogłyby się zadomowić. Pozostała kwestia, czy twórcy strony pozwolą na to, aby moje skromne programy tam zamieścić. Jednego kwietniowego popołudnia 2006 roku, przełamałem się i postanowiłem napisać e-maila do opiekuna serwisu, przesyłając mu od razu część mojej twórczości. Odpisał mi - jak się okazało - bardzo sympatyczny człowiek, który nie tylko przyjął moje programy, ale zaproponował, że umieści w swoim serwisie wywiad ze mną! Tym człowiekiem był Krzysztof A. Ziembik, czyli Kaz. Dosłałem mu resztę programów, które uważałem, że nadają się do upublicznienia. Jakaż była moja radość, gdy moja historia związana z Atari pojawiła się na łamach AtariOnline.pl! Już wielokrotnie dziękowałem za to, ale nie zaszkodzi, że zrobię to jeszcze raz - tym razem już z mojej własnej strony. Kaz - serdecznie dziękuję! Może skromne to podziękowania, ale zapewniam, że wyrażają one moją dozgonną wdzięczność za to, co zrobiłeś i nadal robisz. Bardzo żałuję, że do tej pory nie udało spotkać się z Tobą, ale zapewne jeszcze to kiedyś nastąpi (*już nastąpiło, ale o tym w dalszej części). Dla ciekawskich - Wywiad z autorem "Hektora" - nowy tytuł: "Arkadiusz 'ArSoft' Lubaszka" (23.04.2006 r.) oraz Kompletny ArSoft (29.04.2006 r.). Na tym się jednak nie skończyło. W kilku nowinkach jeszcze maczałem swoje palce. Oto kilka z nich:
                    - Nowa stara wersja "Mózgprocesora" (9.05.2006 r.),
                    - Rzut oka na MagoTrans 1.6 (28.05.2006 r.),
                    - Profesjonalny wirus (8.07.2006 r.),
                    - Piecyk raz jeszcze (22.09.2006 r.),
                    - Projekt KOLONYzacji (21.10.2006 r.),
                    - Czerwcowy passat (8.04.2007 r.),
                    - Skarby Inków odnalezione (30.06.2007 r.),
                    - Ściśle tajne (25.04.2008 r.),
                    - ArSoft przedstawia ArTARI / Dział Wynalazki: ArTARI (30.04.2008 r.)
                    - Dla początkujących: FAQ o samouruchamianiu programów
                    - Dla początkujących: Emulator Atari na Sony PSP

Uwaga! Na stronie AtariOnline.pl występują pewne problemy ze starszymi artykułami, które mogą być czasowo niedostępne.

Zachęcony przez Kaza postanowiłem wrócić do czynnego życia i napisać kolejną grę. Jak zwykle przy pisaniu nowych gier - plany są jasno określone: gra ma być najlepsza i najbardziej skomplikowana ze wszystkich, które do tej pory stworzyłem! Nie zawsze to wychodzi, ale przynajmniej staram się aby tak właśnie było.

Od jakiegoś czasu chodziła mi po głowie gra "Ataxx" firmy Leland Corporation. Uważałem, iż jest znakomita, a równocześnie na tyle prosta (w sumie, to prawie gra planszowa), że może dałoby się przenieść ją na nasze Atari.

Postanowiłem, że gra musi spełniać dwa podstawowe warunki. Po pierwsze - musi wciągać. Po drugie - musi być możliwość gry z komputerem. Znam kilka znakomitych gier, które leżą zapomniane, tylko dlatego, że ich twórcy przewidzieli możliwość gry tylko z żywym przeciwnikiem, a nie umożliwili zabawy samemu. Do takich gier niestety należy m.in. Dyna Blaster. Prawie doskonała gra! Prawie, bo bez drugiej osoby raczej nie da się zagrać... Ataxx był już znany wcześniej użytkownikom Amigi, Amstrada i ZX Spectrum. Na te platformy gra ukazała się pod nazwą "Infection". Mnie bardziej kojarzyło się to z modnym ostatnio klonowaniem i tak też postanowiłem nazwać nową grę - Klony.

Początkowo miałem nie lada orzech do zgryzienia. Musiałem zaprogramować "inteligencję" komputera. Nie bardzo wiedziałem jak się za to zabrać. Po wielu rozmyślaniach postanowiłem rozrysować sobie na kartce papieru poszczególne fazy... mojego myślenia. Polegało to na tym, że zapisywałem sobie, co przy szukaniu dobrego ruchu sprawdzam najpierw, co później, a na co w ogóle nie zwracam uwagi. Przełożyłem te zapiski na matematykę i tak powstał algorytm obliczający wartość ruchu. Komputer w ciągu kilku chwil oblicza wszystkie możliwe ruchy nadając im wyliczoną wartość i wybiera najlepszy o najwyższej wartości. I tyle. Kilkadziesiąt prób przy różnym ustawieniu pionów przekonało mnie, że algorytm jest na tyle dobry, że mogę podjąć się stworzenia nowej gry. Grafikę do Klonów zaadaptowałem z oryginału, oczywiście konwertując ją i przystosowując do możliwości graficznych Atari. W monochromatycznym trybie najwyższej rozdzielczości efekty były zaskakująco dobre. Wyglądało to wszystko świetnie. Nowością jest to, że postanowiłem po raz pierwszy w mojej pracy nad grami poprosić zawodowca o stworzenie jakiejś ujmującej muzyki specjalnie do Klonów. Los, a może bardziej Kaz połączył mnie z Michałem Radeckim. Michał po dłuższej nieobecności na scenie (w przeciwieństwie do mnie był wcześniej znanym i uznanym człowiekiem), również postanowił wrócić do tematu Atari i przyjął bez wahania moją propozycję. Wymagania, jakie narzuciłem muzyce były dość skomplikowane. Gra miała zawierać co najmniej dwa utwory. Jeden tytułowy. Drugi odtwarzany podczas całej gry. Gdyby jeszcze powstał trzeci, kończący - byłoby świetnie. Mało tego. Muzyka musiała być stworzona na dawno porzuconym przez muzyków Atari programie CMC, bo tylko takie utwory potrafiłem w pełni wykorzystać od strony programowej w Turbo-Basicu XL. Na dodatek chciałem, żeby w czasie gry równolegle do muzyki były słyszalne również efekty dźwiękowe, co powodowało, że muzyka grana podczas rozgrywki musi być stworzona tylko na dwóch ścieżkach z trzech dostępnych w programie CMC. Ta trzecia ścieżka była wykorzystana właśnie do efektów specjalnych. Dodatkowo uważałem, że muzyka powinna być cicha i spokojna tak, aby gracz mógł skupić się nad kolejnym ruchem, a nie słuchać głośnych i drażniących dźwięków. Jak widać wymagań było sporo. Biorąc pod uwagę, że gra będzie pisana w Basicu, a nie w asemblerze oraz, że tworzy ją nikomu nie znany do tej pory gościu (ja) - powodzenie projektu było raczej niewielkie.

 

 

 

Historia na razie skończyła się na roku 2006, ale proszę się nie niepokoić, ciąg dalszy jest w opracowaniu!

 


Nazwa i logo ArSoft CORPORATION copyright ©1988-2024 Arkadiusz Lubaszka.
Pozostałe nazwy firm i produktów są zastrzeżone przez ich właścicieli,
a w tym serwisie zostały przytoczone tylko i wyłącznie w celach informacyjnych.


Copyright © 2024 Arkadiusz Lubaszka. Wszelkie prawa zastrzeżone.